Delphine de Vigan. Francuska pisarka. Autorka "Ukrytych godzin", "No i Ja" oraz "Nic nie oprze się nocy". Przeczytałam wszystkie. Z całą pewnością nie należą do "beztroskich": pogodnych, niekłopotliwych powieści, facile a digerer (sans accent, bo nie mam opcji sprawdzania pisowni francuskiej :(. Dają do myślenia, niepokoją, na długo pozostają z czytelnikiem. Największe wrażenie wywarła na mnie ostatnia. Może dlatego, że najbardziej autobiograficzna i traktująca zarazem o czymś, co znam sama z autopsji: choroby psychiczne w rodzinie i ich wpływ na życie jej poszczególnych członków, na łączące ich więzi, ich osobowości, potomstwo itd itp.
"Piszę tę książkę, ponieważ mam dzisiaj siłę, aby się zatrzymać nad tym, co mnie przenika, a niekiedy zalewa, ponieważ chcę się dowiedzieć, co przekazuję, ponieważ chcę przestać się bać, że spotka nas coś złego, jakbyśmy żyli pod piętnem klątwy, chcę móc korzystać ze szczęścia, z energii, z radości, nie myśląc o tym, że zniszczy nas coś przerażającego i że w cieniu zawsze będzie na nas czekał ból".
I to jeszcze: "Manon i ja stałyśmy się (...) kruche, ponieważ zbyt wcześnie dowiedziałyśmy się, że życie może się zawalić bez uprzedzenia i że nic wokół nie będzie całkiem stałe."
Bon. Coś o tym wiem. Nie jestem jeszcze gotowa, by dzielić się tym na blogu, ale podejmuję próby porządkowania myśli i emocji poprzez przypisywanie im słów. Precyzyjnych, trafnych, uważnie dobieranych. Słowa, litery są czymś, nad czym jeszcze (jak sądzę) panuję. Myśli i emocje dawno wymknęły mi się spod kontroli. Nieujarzmione myśli i nieokiełznane emocje bywają niebezpieczne. Truizm, ale wart powtarzania.
Byłam dziś "na mieście". Odkąd jestem na detoksie przemieszczam się tu i ówdzie. Jeszcze mnie nosi. Wybiegam z domu pod byle pretekstem: pieczywo, biblioteka, domestos. Podejrzewam, że za pomocą tych "ruchów pozorowanych" usiłuję zagłuszyć wyrzuty sumienia, ale o tym później. Nieodmiennie, ze zdumieniem odkrywam, że sklepy pełne są ludzi, a ulice samochodów. Wszystko to w dzień powszedni, w porach, kiedy znakomita większość rodaków powinna zajmować się podnoszeniem PKB... A może to miasto jest tak ludne, że sami emeryci i młode matki wystarczą za tłum? Odbiera mi to zakazany urok bycia na gigancie...W pełni legalnym i zasłużonym co prawda, ale upłynie trochę wody w Sekwanie zanim się z niego rozgrzeszę.
strzykwa
czwartek, 25 kwietnia 2013
poniedziałek, 22 kwietnia 2013
strzykwa
W niebezpieczeństwie strzykwa dzieli się na dwoje:
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Wisława Szymborska "Autonomia"
Zaczynam oczywiście od wiersza. Jak w liceum - dobrze okrasić tekst cytatem; taki ornament dodaje mu splendoru, bywa myślą przewodnią. Albo kotwicą.
To jeden z moich ulubionych wierszy. Lubię tak o sobie myśleć, kiedy życie wymyka mi się z rąk - że będę jak strzykwa: "umrę ile konieczne, nie przebrawszy miary. Odrosnę ile trzeba, z ocalonej reszty."
jedną siebie oddaje na pożarcie światu,
drugą sobą ucieka.
Wisława Szymborska "Autonomia"
Zaczynam oczywiście od wiersza. Jak w liceum - dobrze okrasić tekst cytatem; taki ornament dodaje mu splendoru, bywa myślą przewodnią. Albo kotwicą.
To jeden z moich ulubionych wierszy. Lubię tak o sobie myśleć, kiedy życie wymyka mi się z rąk - że będę jak strzykwa: "umrę ile konieczne, nie przebrawszy miary. Odrosnę ile trzeba, z ocalonej reszty."
Dobiegam czterdziestki. Obserwuję
niepokojące zmiany w swojej twarzy i nie chodzi tu o zmarszczki, opadające
powieki, nie dość ponętne usta i inne takie, ale jej wyraz. Jest przeraźliwie
smutny. Na twarzy mam wypisaną rezygnację i udrękę. A przecież nikt mi jeszcze
nie umarł! W każdym razie nikt z tych,
którzy utrzymują mnie przy życiu.
Przewlekła rezygnacja i udręka
prowadzi do zaburzeń adaptacyjnych. Tak się to nazywa fachowo. W rezultacie
znalazłam się na…. detoksie. Wzorowa uczennica, sumienna pracownica, przykładna
córka. Bez uzależnień. Muszę odtruć swój organizm ze złych emocji i czarnych
myśli, muszę odnaleźć w sobie (a może wyhodować) chęć do dalszej egzystencji.
Nie wiem, co stałoby się ze mną, gdyby przypadek, a może jednak Los, nie
zawiódł mnie pod te drzwi. Ze mną i moją rodziną. Niezłomnym mężem i pogodnym
synkiem. Gdyby nie oni, nie podjęłabym
próby. Jestem im to winna, choć Psyche mówi, że sobie przede wszystkim jestem
coś winna. Przebłyski świadomości podpowiadały mi, że nie wolno mi zmarnować
takiego dzieciaka i takiej miłości. Taka
miłość się nie zdarza, nawet w TVN-ie o tym wiedzą.
Darowano mi trochę czasu do
namysłu. Tak bardzo chcę go dobrze spożytkować, że aż mnie to paraliżuje. Chcę
poznać siebie, nazwać swoje potrzeby i zacząć je zaspokajać. Dorosnąć do
dojrzałych decyzji, wyzbyć się irracjonalnych lęków, nabrać odwagi do życia i
do konfrontacji z demonami. Tymi żywymi i tymi wewnętrznymi. Psychoterapię
zaczęłam blisko rok temu. Wcześniej sądziłam, że erudycja i zainteresowania,
nazwijmy je – psychologicznymi, pozwolą mi samej sobie pomóc. Myliłam się –
człowiek ma przedziwną zdolność do autodestrukcji, większą może nawet niż do
samouzdrawiania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)